Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Justyna Drzewicka: Uwielbiam historie fantasy

Małgorzata Stuch
fot. archiwum autorki
Justyna Drzewicka literaturą fascynowała się od zawsze. Nam opowiada jak napisała bestsellerowe powieści fantasy dla młodzieży czyli cykl o Niepowszednich: „Porwanie" i „W potrzasku". Obie książki ukazały się w 2016 roku.

Ma pani dwie córki. Czy serię „Niepowszedni” stworzyła pani jako lekturę dla nich?
Chciałabym, żeby tak było, ale moje córki są już za dorosłe, żebym książkę adresowaną do młodszych nastolatków pisała także dla nich. Trochę było mi żal, że się spóźniłam i nie zadebiutowałam wcześniej.

To musi być niesamowite przeżycie, gdy człowiek nagle staje się dla swych dzieci kimś zupełnie nowym – już nie tylko mamą, ale także twórcą bohaterów, z którymi się utożsamiają, architektem uniwersum, które je pochłania, gawędziarzem z głową pełną opowieści.*

Oczywiście moje dziewczyny przeczytały oba tomy „Niepowszednich”, ale miały do nich pewien dystans.

Dlaczego swoją przygodę z pisarstwem zaczęła pani od powieści dla młodzieży? Moim zdaniem pisanie dla dzieci i młodzieży nie jest wcale łatwiejsze.
To nie był efekt kalkulacji czy głębokich przemyśleń. Chyba zdałam się na intuicję, bo ilekroć wyobrażałam sobie, że napiszę książkę, zawsze adresowałam ją do młodzieży. Dobrze się czuję w ramach tego segmentu, wychowałam się na nim i wydaje mi się, że po prostu go „czuję”. Kiedy więc w końcu odważyłam się opowiedzieć losy Niepowszednich, jakoś samo z siebie wyszło, że zabrałam się za literaturę młodzieżową. Poza tym, historia przyjaźni, lojalności, dojrzewania do pewnych postaw życiowych, pierwszych miłości i poznawania złożoności świata najlepiej nadawała się dla takiego odbiorcy.

Jeśli zaś chodzi o samą pracę… Nie wiem, czy dla dorosłych pisze się łatwiej, bo nigdy tego próbowałam i nie mam, jak porównać. A czy dla młodzieży pisze się trudno? Tak i nie. Z jednej strony literatura młodzieżowa ma pewne ramy, których… Powiedzmy, że według mnie nie powinno się ich przekraczać, ostrożnie korzystając ze skrajnych środków wyrazu, nie nadużywając pewnych emocji. To, rzecz jasna, spora komplikacja, gdy – dla przykładu - trzeba powściągać język w dialogu, który aż prosi się o soczystość, czy unikać wyrazistej brutalności w scenie wręcz wymarzonej, by czytelnika zaatakować mocnym obrazem. Wiem, że

w czasach książek young adult istnieje pokusa, by zapomnieć o tym, że literatura młodzieżowa narzuca ograniczenia., ale ja wierzę, że proza dla młodego czytelnika musi być o kilka tonów łagodniejsza od jej dorosłego odpowiednika

Z tego powodu zmuszona jestem inaczej prowadzić sceny walki, miłosne, dramatyczne, brutalne, itd., lecz jednocześnie nie mogę zapominać, że całej tej stylistycznej oszczędności nie powinnam pielęgnować kosztem autentyzmu, bo nastoletni czytelnik fałszu nie wybacza. Wszystko to stanowi pewien kłopot, zwłaszcza dla nieopierzonego pisarza.

Jednak młodzieżowy odbiorca nie tylko żąda uczciwości, ale także ją daje, chyba w większym stopniu niż dorosły Nie odrzuci książki, która mu się podoba, tylko dlatego, że na przykład jest zbyt konserwatywna formalnie jak na aktualną modę. To dla mnie wielka zaleta, bo lubię klasycznie opowiadane historie i nie odnalazłabym się w eksperymentach, do których mam umiarkowanie entuzjastyczny stosunek.

Skąd wziął się pomysł bohaterów - dzieci obdarzonych niezwykłymi zdolnościami?
Nie było żadnego konkretnego momentu. Gdy zdecydowałam, że chcę spróbować swych sił w literaturze, ten koncept już od kilku lat swobodnie błąkał się po mojej głowie, przez cały czas dojrzewając i obrastając w kolejne warstwy, aż wreszcie ujawnił się w niemal gotowej postaci. Pewnego dnia zabawiłam się jednak w autoanalizę i doszłam do wniosku, iż owe niezwykłe zdolności wymyślonych przeze mnie bohaterów są projekcją moich dziecięcych lęków i marzeń. Każda z postaci ma coś, co czyni ją niezwykłą, a przecież między innymi tego chcemy jako bardzo młodzi ludzie – wyróżniać się czymś z grona rówieśników. Prawdopodobnie właśnie z tych okruszków wspomnień powstało kilkanaście typów Niepowszednich: choroba bliskiej osoby (Żniwiarz), brak zdolności matematycznych (Abakus), znoszenie do domu bezpańskich zwierząt (Bestiarz), strach przed wodą (Wodniczka), wada wzroku (Źrenicznik), bezbronność (Unik) i tak dalej…

Kiedy miałam już bohaterów, zrobiłam to, co zawsze robi się w powieściach fantasy – kazałam im walczyć o ocalenie, rzucając ich w podły świat i wysyłając przeciwko nim najgorszy sort przeciwników. Oczywiście trochę tę autorską spowiedź upraszczam. Wiadomo, że pomysł to zaledwie początek, że trzeba go było solidnie oszlifować, nadać bohaterom osobowości, skomplikować je tak, by walczyli z własnymi demonami i dojrzewali wraz z wydarzeniami, a całość osadzić w świecie, którego opisanie wymaga setek szczegółów. Katorżnicza praca, ale to tylko techniczna strona pisania.

Czy bohaterowie (oczywiście oprócz cudownych zdolności) posiadają cechy rzeczywistych, znanych pani osób? Były jakieś ich pierwowzory w rzeczywistości?
Zacznę trochę przewrotnie, od końca: moi bohaterowie mają zdolności nie całkiem zwykłe, ale też nie absolutnie cudowne. Ta delikatna zmiana w rozłożeniu akcentów uwypukla istotę natury Niepowszednich. To młodzi ludzie, którym pewne talenty bardzo pomagają w pokonywaniu przeszkód, jakie los postawił im na drodze wiodącej za siódmą górę i za siódmą rzekę, ale są zdecydowanie niewystarczające, by dotrzeć do celu. Kluczem, jak w każdej przyzwoitej baśni (w końcu fantasy ma taki właśnie rodowód), pozostają zalety charakteru, wsparte odrobiną mądrości. Gdym miała bardzo krótko scharakteryzować wymyślone przeze mnie postaci, nie zaczęłabym od słów „uzdrowicielka”, „niewiarygodnie wytrzymały nurek”, „chłopak o wzroku znacznie lepszym niż sokoli”, „urodzony wojownik”, czy „dziewczyna w mig nawiązująca porozumienie ze zwierzętami”. Użyłabym raczej sformułowań krążących wokół przyjaźni, lojalności, zespołowego działania, odwagi i pozytywnego uporu. Takich cech nie musiałam zapożyczać od nikogo konkretnego. Oczywiście osobowości kilkorga znanych mi ludzi po części złożyły się na charakterologiczne szkielety Sambora, Alli, Dalko i Flawii, ale nie na zasadzie prostej fotografii. Zaczerpnęłam z pierwowzorów tylko tyle, ile było konieczne, by tchnąć w bohateró

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto