Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oświęcim. Wojciech Wojdak, pływak Unii, czyli chłopiec, który ciężkiej pracy się nie boi

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Wojciech Wojdak, pływak Unii Oświęcim, na przełomie maja i czerwca będzie musiał wypełnić minimum na mistrzostwa świata w Kazaniu.
Wojciech Wojdak, pływak Unii Oświęcim, na przełomie maja i czerwca będzie musiał wypełnić minimum na mistrzostwa świata w Kazaniu. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z WOJCIECHEM WOJDAKIEM, pływakiem Unii Oświęcim, który w Pucharze Danii, w Kopenhadze, zdobył trzy medale. Przygotowuje się do wypełnienia minimum na mistrzostwa świata w Kazaniu.

Trzy razy stanął Pan na podium Pucharu Danii, rozegranego w Kopenhadze. Jeden srebrny medal i dwa brązowe dają chyba powody do zadowolenia...

To zależy, jak na to patrzeć. Biorąc pod uwagę, że po każdym swoim wyścigu stawałem na podium, można powiedzieć, że było nieźle.

Czy nie jest Pan zbyt surowy w ocenie swojej postawy?

Absolutnie nie. Po prostu nie spodziewałem się jeszcze rewelacyjnych wyników. Jesteśmy w okresie ciężkiej pracy, więc byłoby źle, gdybym już był w szczytowej formie. Ktoś kiedyś powiedział, że w pływaniu liczy się cierpliwość, bo przez 80 procent sezonu trzeba pracować, żeby w danym dniu trafić z formą i wykonać postawione zadanie. Puchar Danii był jednym z elementów przygotowań do najważniejszej dla mnie części sezonu, czyli letnich mistrzostw Polski na długim basenie, w których będę musiał wypełnić minimum na mistrzostwa świata w Kazaniu, a będą one dla mnie seniorskim debiutem na arenie międzynarodowej.

Jakie są zatem korzyści z wyprawy do Danii?

Przede wszystkim możliwość ścigania się w doborowym towarzystwie. Niecodzienne można popłynąć u boku wicemistrza Europy z Berlina z ubiegłego roku, czyli Pala Joensena, który - podobnie do mnie - specjalizuje się w długich dystansach stylu dowolnego. Po raz ostatni przed rokiem, w Bratysławie, miałem okazję sprawdzenia się w doborowym międzynarodowym towarzystwie. W Danii wreszcie ścigaliśmy się na długim basenie, a w Polsce dopiero się na niego przechodzi. Pierwsze Grand Prix Polski w Kozienicach, na przełomie lutego i marca, było jeszcze na krótkim basenie.

W swoich wyścigach płynął Pan właśnie obok Pala Joensena. Czy przed startem, kiedy staliście na słupkach, nie dała znać o sobie trema?

Nie, bo niby dlaczego? Po wskoczeniu do wody robię swoje. W walce nie ma czasu podglądania stylu rywala.

Najbardziej pasjonujący wyścig stoczył Pan z Joensenem na 1500 m...

Po tysiącu metrach wysunąłem się przed Duńczyka, ale on skutecznie finiszował. Nie dlatego, że finisze nie są specjalnie moim atutem. Jak już wspomniałem, jestem na etapie ciężkiej pracy, więc wynik 15.15,57 jest całkiem dobry, jak na ten etap przygotowań.

Ile zabrakło Panu do popłynięcia na miarę kwalifikacji do Kazania?

Półtorej sekundy. To niewiele, jak na taki długi dystans.

Przepustką do Kazania jest wypełnienie minimum na jednym dystansie, co jednak nie wyklucza powtórzenia tego na innych. A jak wyglądały Pana osiągnięcia pod kątem mistrzostw świata na innych dystansach?

W wyścigu na 800 metrów, w którym byłem trzeci, za Joensenem i Madsem Glasnerem, uzyskałem czas 8.02,87. Do minimum brakowało mi bodajże 4 sekund, a na 400 m, gdzie także byłem trzeci, z czasem 3.57,02, jeszcze więcej. Jakoś specjalnie nie zagłębiałem się w liczbach.

Jak Pan wytłumaczy, że na najdłuższym dystansie minimum jest na wyciągnięcie ręki, a na krótszych znacznie bardziej odległe?

W okresie ciężkiej pracy nie mam kłopotów z wytrzymałością, potrzebną do pokonania najdłuższego dystansu natomiast na 400 i 800 m potrzebna jest jeszcze dynamika, której w tym okresie pracy po prostu być nie może.

Po skończeniu wieku juniora Pana system pracy nieco się zmienił. Po zimowych mistrzostwach Polski, które w grudniu odbyły się w Ostrowcu Świętokrzyskim, udało się wystartować dopiero po raz drugi.
Może to i lepiej, bo ma czas na pracę. Na pewno ciężką i żmudną, ale wcale się jej nie boję. Wszyscy pamiętają kobietę pracującą, która żadnej pracy się nie bała, więc niech będzie, że jestem chłopcem pracującym. Ona pracowała na swój wygląd, a ja na wyniki. Żarty jednak na bok. Przed rokiem, musiałem godzić treningi i startować zarówno w juniorach, jak i seniorach. Teraz realizuję jedno zadanie.

Jest Pan gościem w szkole, a przecież za pasem matura. Jak udaje się nadrobić zaległości? Przecież od początku roku był Pan już na dwóch trzytygodniowych zgrupowaniach, najpierw w Ostrowcu Świętokrzyskim, a potem w Szczecinie.

Od czego ma się wyrozumiałych nauczycieli (śmiech). Często posyłają mi mailem materiały do przerobienia, więc nawet na zgrupowaniach jestem na bieżąco z tym, co dzieje się w szkole. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że takie elektroniczne douczanie nie zastąpi mi zajęć z klasą. Trzeba się jednak jakoś umieć odnaleźć.

Czy matura zaczyna się Panu śnić po nocach?

Wpędzanie się w jakąś spiralę strachu nie ma przecież sensu. W ostatni weekend przed egzaminem dojrzałości wystartuję jeszcze w Grand Prix Polski. Dopiero po nim pewnie dotrze do mnie, że matury nadszedł czas. Wszystko zatem będzie po kolei. Najpierw życiowy egzamin dojrzałości, a potem sportowy, czyli atak na kwalifikację do mistrzostw świata.

Czy w kontynuowaniu nauki ma Pan już sprecyzowane plany na przyszłość?

Najpierw muszę zdać maturę. Po pomyślnym przebrnięciu przez nią zamierzam podjąć studia w oświęcimskiej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej, ale od razu, już na pierwszym roku, planuję urlop dziekański. Wszystko po to, żeby móc w pełni oddać się przygotowaniom do igrzysk olimpijskich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto